Jak można było się dowiedzieć z lokalnych mediów w zeszłym tygodniu na najbliższej sesji Rady Miasta miało się odbyć "kontrowersyjne" głosowanie o nazwę jednego z rzeszowskich rond. Jedna grupa związana głównie z urzędującym prezydentem po śmierci znanego żużlowca (Lee Richardsona) związanego z miejscowym klubem sportowym zadeklarowała chęć dedykacji dla niego powstające rondo między właściwie trzema dużymi osiedlami na zachodzie miasta. Problem w tym, że rady tychże osiedli podjęły własne uchwały, aby rondu nadać imię wielkiego Polaka - Rotmistrza Witolda Pileckiego. Na decydującą o tej kwestii sesję postanowiliśmy się udać do rzeszowskiego ratusza wyrazić również swoje stanowisko.
Sprawa ta była ostatnim punktem obrad, chyba najbardziej zaciekłym, a bez wątpienia najbardziej kuriozalnym, o czym właśnie za chwilę. Wraz z jego rozpoczęciem rozwinęliśmy swój transparent, którym w jasny sposób jako mieszkańcy tego miasta, a niektórzy przy okazji zainteresowanych osiedli, przedstawiliśmy swoją opinię. Wzbudził on niemałe poruszenie i zainteresowanie, czego efektem było podnoszenie się z miejsc wielu obecnych zasiadających do niego tyłem, a widzących tych, którzy spoglądali w górę. W górę, bowiem znajdował się na balkonie dla publiczności.
Po formalnym przedstawieniu sprawy rozpoczęło się wygłaszanie swych argumentów. Te chcące rondo imieniem zmarłego tragicznie żużlowca wyglądały dość skąpie i ubogo. Rondo ma się tak nazywać, bo ... taka informacja poszła w eter po śmierci tego zawodnika i będzie to niedobry sygnał dla "świata żużla" i rodziny, aby się z tego wycofywać. Śmiemy twierdzić, że wyimaginowany świat żużla ma większe problemy i fascynacje niż fakt jak się będzie nazywać rondo między rzeszowskimi blokowiskami. Notabene na nic zdały się argumenty strony przeciwnej, że to mieszkańcy tych blokowisk wybrali sobie własną nazwę, która może i powinna wiele mówić oraz inspirować ludność tych młodych osiedli. Takie słowa oczywiście nie padły, ale niektórzy zdawało się zapewne myśleli: "ja jestem pan radny i mam w d... uchwały lokalnych społeczności - my chcemy Lee Richardsona i już". My zaś nie chcemy żużlowca, który występował na stadionie po drugiej części miasta, reprezentując sport, który nas całkowicie nie dotyczy. Historia Rotmistrza Pileckiego jest natomiast jak w pigułce historią polskiego narodu w XX wieku - dotyczy wszystkich.
Pojawiały się też opcje pośrednie, którym trudno odmówić logiki. Uhonorujmy tego zmarłego tragicznie zawodnika, łącznie z innymi zmarłymi w ten sposób rzeszowskimi żużlowcami na stadionie bądź w jego pobliżu (skwerem, monumentem, tablicą). Na głos, iż arena sportowa lub jej otoczenie jest trafniejszym miejscem na oddanie zasług sportowca niż rondo .. padł głos groteskowy: rondo też się dobrze kojarzy, ponieważ na nim podobnie jak na torze żużlowym jeździ się w kółko. Monty Python :) Jednak to był tylko przedsmak farsy. Kiedy sytuacja była nieco w impasie, zarządzono przerwę, po której okazało się iż w projekcie prezydenta chodzi o .. inne rondo. Tajemnicą jest czy była to jedynie pomyłka techniczna (jednak na załączonych szkicach graficznych było zaznaczone rondo właściwe, czyli te sporne) czy "zręczne" wycofanie się z sytuacji, która zmierzała ku niekorzystnemu dla siebie rozwiązaniu.
Za chwilę zdecydowaną większością przegłosowano wniosek, który nadał rondu imię Rotmistrza. Sprawa Lee Richardsona upadła, ponieważ zabrakło głosów, aby ją nadprogramowo włączyć do porządku obrad. Zapewne pojawi się tym samym na posiedzeniu komisji sportu (w tym momencie radzimy dziennikarzom zdającym relacje w mediach z tej sesji o osobiste przysłuchiwanie się sesji, bądź zaciąganie relacji z lepszego źródła - przeinaczeń jest sporo). Oby ten mały proces nazywania obiektów w przestrzeniach miejskich nazwami o stricte patriotyczno-narodowej wymowie (mamy już w Polsce ronda Żołnierzy Wyklętych i Narodowych Sił Zbrojnych) był nadal podtrzymywany. Choć tutaj główna zasługa jest dla społeczności lokalnych i części radnych, to środowisko narodowe dołożyło do tego skromną, drobną cegiełkę.