Nowa strona internetowa

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dlaczego "nie lubimy" Ameryki?

Nie od dziś wiadomo, że Stany Zjednoczone nie są lubianym krajem w polskich, ale również europejskich środowiskach narodowych. Choć niekiedy może się to wydawać niezrozumiałe laikom - przecież USA pokonało w zimnej wojnie ZSRR, nasz "sojusznik", ostoja "wolności" - to jednak ideologiczne powody tej niechęci czy wręcz wrogości mogą się okazać oczywiste. W tym wpisie chcemy pokazać na wybranym przykładzie z czego to konkretnie wynika. A przykład jest dość specyficzny, ponieważ stanowi go fragment książki amerykańskiego geopolityka i analityka polskiego pochodzenia Zbigniewa Brzezińskiego. 




Wspomniałem o ideologii, jednak warto zwrócić uwagę na tzw. geopolitykę czy nawet geostrategię. Temu poświęca głównie swoją książkę wspomniany autor. "Wielka Szachownica" napisana została w 1997 r., a wydana w Polsce dwa lata później. Można rzec, iż jest ona już bez znaczenia dla naszych realiów w roku 2013, więc po co do tego wracać i zbędnie roztrząsać. Jednak przywołany fragment ma tutaj swoją wartość. Otóż z jednej strony trafnie przepowiada przyszłość (choć w krótszej perspektywie ta diagnoza się nie sprawdziła), a co istotniejsze zarysowuje nam pryncypia amerykańskiej polityki zagranicznej w stosunku do Europy. One to w ostatnim czasie objawiły się z całą stanowczością. Zobaczmy zatem na tenże fragment (Z. Brzeziński, Wielka Szachownica, Warszawa 1999, s. 199):

W Europie pojawiły się oznaki, że pęd do integracji i rozszerzenia słabnie i że już wkrótce mogą znów dojść do głosu tradycyjne europejskie nacjonalizmy. Nawet w tych krajach europejskich, które odniosły największy sukces gospodarczy, utrzymuje się wysoka stopa bezrobocia, co rodzi reakcje ksenofobiczne; mogą one nagle skierować Francję i Niemcy w stronę ekstremizmu politycznego i szowinizmu, tak że kraje te skupią się na swoich problemach wewnętrznych. W istocie rzeczy może nawet dojść do autentycznej sytuacji przedrewolucyjnej. Historyczne kalendarium Europy, naszkicowane w rozdziale trzecim, stanie się rzeczywistością jedynie wtedy, gdy Stany Zjednoczone będą zachęcać Europę do zjednoczenia, a nawet ją do tego przymuszać. 


Czytając z uwagę te kilka zdań od razu narzuca nam się kilka refleksji i wniosków:

1. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że pewne sformułowania okazały się prorocze. Chociaż nastąpiło to w dłuższej perspektywie niż sądził Brzeziński, to jednak nacjonalizmy (choć nie na szczeblu rządowym, lecz społecznym, oddolnym) zaczęły dochodzić do głosu. Wszystko w tle kryzysu gospodarczego, który kraje południa Europy do sytuacji przedrewolucyjnej rzeczywiście może prowadzić. 

2. Wniosek z tego jednak zostaje wyciągnięty kuriozalny. Otóż "grozi "to zajęciem się sprawami wewnętrznymi własnych państwa, pochyleniem (bądź raczej pozorowaniem tego) nad sprawami obywateli, kosztem wysiłków ponadnarodowej integracji. Nazwanie tego szowinizmem i ekstremizmem jest oczywiście paranoidalne, ponieważ sprawy wewnętrzne są zadaniem pierwotnym każdego państwa. Lecz jest to jednocześnie pewnego rodzaju figura retoryczna, aby ten zwrot ku krajowym problemom zdemonizować i utrzymać europejskie kraje przy wysiłkach integracyjnych. Dlaczego?

3. Tytułową "wielką szachownicą" jest Eurazja, czyli de facto największy kontynent globu rozciągający się od Lizbony po Władywostok, od Indii i Zatoki Perskiej po krańce Syberii. Kto włada, kontroluje Eurazją, ten jest dominantem w całym świecie - ta teoria geopolityczna funkcjonuje już od XIX w. W rozgrywce tej naturalnie uczestniczą Stany Zjednoczone jako mocarstwo światowe, które z innymi graczami rywalizują w newralgicznych rejonach Eurazji (np. Azji Środkowej). Jednym z warunków powodzenia Ameryki w tej imperialnej rozgrywce jest istnieje całej, zintegrowanej, zjednoczonej - co właściwie oznacza zniewolonej pod egidą Brukseli - Europy. To wykłada Brzeziński w swojej książce, pouczając amerykańskich polityków, iż tylko taka Europa może być skuteczną trampoliną dla USA w euroazjatyckich rozgrywkach. 

4. Cóż zauważamy w 2013 roku? Determinant nakreślony w powyższym fragmencie i całej książce jest przez Amerykę kurczowo realizowany. Widzimy to dobitnie podczas erozji systemu brukselskiego i na ostatnim przykładzie Wielkiej Brytanii, która to publicznie oświadczyła, iż referendum i wyjście z UE nie jest w ich kraju kwestią z dziedziny political fiction. Reakcja Stanów Zjednoczonych była tutaj automatyczna i można rzec gwałtowna. Bezceremonialnie wtrącono się w wewnętrzną sprawę Wielkiej Brytanii, oświadczając, iż dla interesu USA posunięcie to jest szkodliwe i znacznie pogorszy ich relacje z Europą. Było to oczywiste "pogrożenie palcem", które najwyraźniej podziałało patrząc na ostatnie złagodzone deklaracje brytyjskiego premiera. 

5. Słowa i wytyczne Brzezińskiego nie tracą zatem na aktualności, a ostatnimi czasy jawnie się objawiły. Ameryka nie sprzyja tendencjom wolnościowym w Europie, chce jej "jednej", do czego otwarcie "zachęca". Problem tylko w tym, jak będzie wyglądało owo "przymuszanie"?

6. Jest rzeczą łatwo dostrzegalną dla każdego kto obserwuje światową politykę (przywołany fragment to tylko rodzaj ciekawostki i czytelnego zobrazowania), że Ameryka nie chce Europy Wolnych Narodów. Natomiast polscy patrioci i nacjonaliści walcząc z systemem europejskim w wydaniu brukselskiego eurolewactwa i euroliberałów, chcą odrzucić utopijny projekt unifikacji wszystkiego i wszystkich, centralizmu, biurokracji, rugowania tradycji i podkopywania narodowych tożsamości. Chcemy Europy wolnej, gdzie każdy Naród w pokojowej koegzystencji i współpracy z innymi, odrzucając szowinizm i XIX wieczne anachornizmy polityki, dba o rozwój swojej ojczyzny przywracając blask Starego Kontynentu. Czas sobie uświadomić kto jeszcze tego nie zrobił, że w tym pragnieniu mamy jeszcze jednego - imperializm zza oceanu.