Można narzekać na polską kinematografią, repertuar, aktorów, niskie nakłady. Jednak jeśli miałoby się szukać w niej pozytywów to oprócz nieśmiertelnych komedii Barei byłyby to również filmy historyczne. Ten gatunek naturalnie przez długie dekady był ograniczony tematycznie z powodów ideologicznych i ustrojowych. Dlatego też przepiękne karty polskiej historii jak wojna polsko-bolszewicka z roku 1920 swej ekranizacji doczekały dopiero w zmienionych warunkach politycznych. Podobnie rzecz się miała z "Ogniem i Mieczem", czyli brakującej części do sienkiewiczowskiej Trylogii, którą Jerzy Hoffman ekranizował w latach 60 i 70 ubiegłego wieku. Tym razem tenże reżyser przymierzył się do wspomnianej Bitwy Warszawskiej. Wobec natłoku pseudotwórczości i żałosnej postępowej estetyki nie trzeba było wielkiej zachęty, aby na owy film wybrać się do kina.
Jeśli już jednak o pewnych zachętach mówimy, to największą był chyba fakt samego powstania filmu. Cała rzesza innych filmów, które powielają zachodnie motywy, hoolywódzkie konwencje, które sprowadzają się do przenoszenia na polski grunt zachodniej zgnilizny, postępu i konsumpcyjnych treści, z pewnością nie zachwyca. Zatem jeśli dany film wybija się ponad to oraz dotyka tematyki historycznej ważnej w kontekście narodowej świadomość i ma słać odbiorcom określone tradycyjne wartości, to automatycznie jest godny uwagi. Ranga i znaczenie Bitwy Warszawskiej dla losów Polski i świata jest właściwie powszechnie znana ( link ). Dlatego też zrodziła się we mnie ogromna nadzieja, że ten film przypomni i unaoczni wielu, iż w sierpniu roku 1920 Polska znalazła się w piekielnie dramatycznej sytuacji. Świeżo odrodzone, słabe państwo legnąc pod nawałnicą bolszewicką otworzyłoby drogę Leninowi do złączenia swych sił z rewolucjonistami Niemiec i całej Europy. Dziejowa chwila, taniec nad przepaścią, mrok zniewolenia i zagłady. Zakończone wszystko niezwykłą glorią sił polskich ratujących siebie i ludzkość. Polacy heroicznym wysiłkiem zdali najtrudniejszy egzamin z patriotyzmu. Pokazać to ludziom w kosmopolitycznym XXI wieku, oto wizja filmu w moim odczuciu. Krótko mówiąc: walka, poświęcenie, dziejowe uniesienie, narodowa duma w kontekście historyczno-politycznym.
Kłamstwem byłoby powiedzieć, że poszczególnych pierwiastków wymienionych powyżej nie można odnaleźć kompletnie wcale. Jednak w ogólnym rozrachunku pozostał po obejrzeniu filmu niedosyt. Powodów tego może być przynajmniej kilka i leżą one z pewnością zarówno po stronie samego filmu jak i piszącego tą recenzję, która naturalnie jest subiektywną oceną.
Film jak już napisano po części realizował to przesłanie i elementy jakie oczekiwała ta patriotyczna część publiczności, ale w moim odczuciu w niedostatecznym stopniu. Przede wszystkim nie da się zrobić filmu o tak potężnej tematyce trwającego dwie godziny. Nie najlepszym rozwiązaniem wobec tego jest też rozciągnięcie czasowe akcji na kilka miesięcy roku 1920. Obie te kwestie sprawiają, że poszczególne odwołania historyczne są jedynie krótkimi, przemijającymi kliszami (jak ten z konferencją w Spa Grabskiego, kwestią walczących Kozaków itp). Rzeczą niesprzyjającą w budowaniu nastroju jest przeładowanie go radosnymi, śpiewającymi bankietami, wesołkowatymi postaciami (radiotelegrafistów). Ktoś powie, że jednym z elementów (zalet) filmu jest właśnie oddanie atmosfery życia kulturalnego/elit/nocnego Warszawy lat '20. Hmm ja tam wolałem poczuć atmosferę warszawskiej ulicy tamtego czasu, gdy nadciągała czerwona zaraza niż klaskającą a potem kwestującą elitę przedstawioną w strywializowany sposób. Nie trafiło do mnie też ciągłe korespondencyjne przeskakiwanie w ukazywaniu losów głównych bohaterów - od występów Nataszy do perypetii Borysa. Od tego typu filmu oczekuję, iż wątek fabularny będzie jedynie dodatkiem i tłem osadzonej akcji, a nie jej główną osią. Tutaj niestety było inaczej, choć po części można tu twórców filmu zrozumieć, gdyż każda taka produkcja robiona jest typowo pod "publikę" kinową, która ten rozbudowany wątek fabularno-obyczajowy musi mieć. Natomiast traci na tym wtedy część typowo historyczna. I tak szerszych odwołań historycznych i rozbudowanych scen z rzeczywistymi postaciami tamtego czasu, które by pokazywały dobrze nakreślony kontekst polityczny i bieg wydarzeń, a nie tylko krótkie wtrącenia, było mało. W moich oczach umniejsza to film, bo tego w nim oczekiwałem bardziej.
Człowiek ma często taką naturę, iż nie potrafi rzeczy oceniać w pewnej próżni i oderwaniu od porównań. Podobnie jest z filmami, gdzie oglądając film mimowolnie przywołujemy sobie w pamięci podobną produkcję zestawiając je ze sobą, co najdobitniej chyba wychodzi przy filmach historycznych. Moje myśli automatycznie biegły do "Potopu", reżyserowanego również przez Jerzego Hoffmana. Film to kultowy, który oglądany z podziwem może być niezliczoną ilość razy. I co ciekawe odniosłem wrażenie, że spróbowano pewne mniejsze lub większe jego motywy tutaj zastosować. Jednak od razu trzeba zaznaczyć, że to nie wypaliło i tego pułapu nie osiągnęło. Idące wojska szwedzkie, ciągnące się kilometrami szeregi skandynawskich żołnierzy, którzy wkraczają na terytorium Rzeczpospolitej naprowadzają człowieka na nadchodzący bieg wydarzeń - zaleją te rzesze kraj niczym potop, zniewolą i zagrabią. Zaadaptowanie tego motywu do nadciągających bolszewików nie ma już tego piorunującego wrażenia. Zbyt krótkie, a przede wszystkim nie pomaga mu obecna tutaj muzyka, która w ocenie całościowej wypada średnio. Szerszy motyw to losy głównego bohatera, które też niczym Kmicic przechodzi na "złą stronę" mając następnie swoje wcielenie Babinicza. Tutaj z kolei zbyt krótki czas sprawia, że jest to karłowata wersja i taka bezpłciowa. Ostatnia rzecz, nie traktowana raczej jako zarzut, to fakt, iż dla mnie osobiście drugiej takiej pary jak pan Andrzej i panna Oleńka z "Potopu" już nie będzie, więc nie było jej i też w "Bitwie Warszawskiej".
By strasznie nie rozciągnąć tej recenzji, przejdźmy do ostatniej kwestii. Dla kogoś zaangażowanego ideologicznie w historyczne koleje losu nie bez znaczenia jest w jakim świetle przedstawiane są kluczowe postacie z historii i jak się od odnosi do dziejowych kontrowersji. "Bitwa warszawska" bez wątpienia idzie tutaj linią piłsudczykowską. Jasno są pokazane zalety opcji federacyjnej nad inkorporacyjną. Wyprawa kijowska również prezentowana jest w dość jednolitym świetle. Marszałek jest wodzem przenikliwym, a co najważniejsze od początku do końca czuwającym nad sytuacją, kreatorem wydarzeń. To najbardziej uwidoczniła scena, gdy po zaprezentowaniu planu kontrofensywy zalecił sporządzenie generałowi Rozwadowskiego rozkazów na piśmie. Odczytanie faktu, że dokumenty odnośnie planu działania są podpisane właśnie przez tego generała, do dziś jest natomiast przedmiotem dyskusji i różnych spojrzeń.
Głębszej oceny gry aktorskiej się nie podejmuje, ponieważ nie widzę się tutaj jako znawca choćby w małym stopniu. Aktorzy grający kluczowe postacie wydaje się jakoś wybrnęli z zadania, łącznie z Nataszą Urbańską co do której było chyba najwięcej obaw. Wybrnęli, to znaczy jednak, że nie powalili na kolana tak jak Borys Szyc grający głównego bohatera. Słowem klucz będzie tutaj zatem słowo "jakoś". Ale z drugiej strony czy widziałbym w dzisiejszych czasach polskiego aktora na to miejsce? Chyba nie. Co by nie mówić, to jednak generacji aktorów grających w PRLu to długo mieć nie będziemy. Po stronie radzieckiej natomiast Stalin i Lenin bezpłciowy kompletnie, co na szczęście nadrabiał z nawiązką Ferency jako oficer CzeKa.
Tą subiektywną recenzje pozbawiłem prezentacji pozytywów, co nie oznacza, iż ogólna ocena jest zupełnie mierna. Film przeciętnemu polskiemu widzowi może się z pewnością podobać. Sęk leży jednak w kwestii nastawienia przed wejściem do sali kinowej i oczekiwań. Jeżeli ktoś chce trochę historii, scen batalistycznych, wątków miłosnych, w patriotycznej konwencji to na pewno w tym filmie to znajdzie. U mnie problem jednak tkwił w tym, że adekwatnie do rangi tematu historycznego oczekiwałem poziomu filmu. A ten przez swój krótki czas, przeskakiwane wątki, przeplataną konwencję akcji, nieskrywanie sympatii historycznych i braku "tego czegoś" nie osiągnął poziomu bardzo dobrego. W skali szkolnej wystawiłbym naciąganą trójkę z plusem oraz dodatkowo jakiś bonus za samo podjęcie takiego tematu w tych coraz bardziej apatriotycznych czasach. Duży plusem filmu jest wykonaniu go w technologii 3D co oczywiście dodaje mu uroku. Jednak specjalnie tego przy ogólnej ocenie nie brałem pod uwagę, gdyż mogąc zastosować taką technologię do produkcji "Potopu" to zabrakłoby skali ocen dla niego, bo stałby się filmem kosmicznym. Znów powraca temat nieustannie nasuwających się porównań, ale chyba nie można od tego uciec. W ramach konkluzji: film "Bitwa Warszawska" godny polecenia widzom chcącym jedynie obejrzeć kawałek dobrego kina wokół historycznych wydarzeń i patriotycznego nastroju. Widzom oczekującym super/megaprodukcji dodatkowo bieglejszym w dziejach polskich i powszechnych, ostrożniej będzie tego nie robić. Kapitalny temat na hit kinowy został poniekąd zmarnowany.