Do napisania tekstu zdeterminowała mnie obserwacja
otaczającej rzeczywistości i wyciągnięcie paru wniosków z własnej i szerszej
perspektywy. Sprawa w medialnym obiegu tuszowana wieloma „ważniejszymi”
tematami zastępczymi przedstawia się nieciekawie. Chodzi o ludzi młodych, ich
aktualne położenie, zachowania, perspektywy. Choć problemy zdiagnozować dość
łatwo to jednak próba refleksji nad najbardziej optymalnymi drogami
wyjścia jest co by nie mówić znikoma. Jeśli problem ten jest kompletnie
porzucony w łonie warstw przywódczych społeczeństwa, to nie rokuje to dobrze
dla jego rozwoju, gdyż to młodzież będzie za niego odpowiadać. Natomiast jeśli
zawiedzie refleksja w środowisku narodowym, to dalej nie drgnie ono do
przodu, a tego przecież wypatrujemy. W ten skromny, być może ułomny sposób,
pragnę zwrócić uwagę na pewne zjawisko i sprowokować zastanowienie u jednych, a
być może chęć działania u drugich.
Zacznijmy jednak od tych problemów, dość łatwo dostrzegalnych
w polskiej rzeczywistości i położeniu ludzi młodych. Po zakończeniu nauczania
nie mają oni dużych szans na znalezienie dobrze płatnej pracy. O ile w ogóle
się to udaje, jest to zazwyczaj zatrudnienie na tzw. umowach śmieciowych, które gwarantują
pieniądze umożliwiające jedynie przeżycie. Nie pomaga polski system edukacji,
który obecnie oparty został na szkodliwym założeniu, które stało się niejako
credo całego systemu – musimy mieć jak najwięcej osób z wyższym wykształceniem, nawet kosztem poziomu tego ostatniego (ilość ponad jakość).
Za tym postąpiła degradacja matury, która niczym nie przypomina już
prestiżu i poziomu matury przedwojennej. Następnie poszła gigantyczna
nadprodukcja młodych magistrów, którzy jako rzesza absolwentów wątpliwej marki wszelkiej maści szkół wyższych, zasilają napęczniały rynek pracy. Na
nim z kolei brak ludzi wykształconych zawodowo w zaniedbanych i traktowanych po
macoszemu technikach i liceach. Efekt w zdawkowych informacja słyszał pewnie
każdy, a jest nim postępujące bezrobocie wśród młodych ludzi.
Z tym problemem zazębia się kłopot młodych „dezerterów”
życiowych, którzy zniechęceni na starcie podobną sytuacją zasilają armię
wegetujących. Wychowankowie współczesnych gimnazjów, czyli
zazwyczaj siedliska negatywnych „uroków” młodzieńczego życia, nie są w stanie wejść na
tory właściwego rozwoju. Nie miejsce na rozstrzyganie z jakich przyczyn, gdyż z
pewnością część jest systemowa, a część indywidualna. Chodzi jednak o to, że na
pewnym ich etapie zostaje uruchomiony pewien negatywny mechanizm myślowy,
szkodliwe usposobienie. Studia i tak nic nie dają, ranga szkół profilowanych
nie przyciąga. Wokół zauważalne podobne przypadki u wielu rówieśników, więc świadomość, że nie jest się w swym położeniu odosobnionych, popycha do pewnej
stagnacji. To rodzi szary obraz wielu polskich blokowisk, miasteczek, wsi.
Jedni uczą się jedynie dla zasady i smutnego w ich odczuciu obowiązku, drudzy
znajdując jednak jakąś pracę dalecy są od pełnego usamodzielnienia nie mówiąc o
założeniu rodziny. Wspólnym mianownikiem dla obu grup jest jednak totalne
uproszczenie filozofii życiowej. Tworzona jedynie od weekendu do weekendu, nie
wybiega w przyszłość, nie oddala się od przyziemnych spraw, nie szuka ideałów.
Substytutami dla tych ostatnich jest możliwość zaspokojenia swych prostych
pragnień w cotygodniowej chwili wolnego czasu. Świat takich osób i grup staje
się zawężonym do materialnego minimum, które gwarantuje proste przetrwanie.
Z pewnością nie jest to wniosek rewolucyjnie odkrywczy.
Podobnie jak ten mówiący, iż system wcale nie pomaga i nie dąży do tego, aby ten
stan rzeczy poprawić. Trudno jest go zatem z perspektywy nizin społecznych inaczej zarysować, w nieco cieplejszych barwach. Ciągłe i nachalne
epatowanie hedonizmem, materializmem, konsumpcjonizmem, tylko pogłębia zjawiska
z płaszczyzny edukacyjnej i gospodarczej. Ma się nieodparte wrażenie, że młode
rzesze ludzi zostały wręcz wyhodowane pod wytyczne stawiane przez powyższe „izmy”.
Wylano na nich pełne wiadra wody zwąc je wolnością, jaką rzekomo nastaliśmy po
1989 roku, a ci zdążyli się nią jedynie zachłysnąć. W erze komputerów coraz
trudniej zachęcić młodzież do sportu, w czasie podupadłej działalności
społecznej trudno im spędzić inaczej wolny niż
przesiadując na ławce. Wdrożeni najpierw w tryby niefunkcjonalnej
edukacji wpadają w rynek pracy, który nie wita i z otwartymi rękami. Po drodze
kompletnie zawodzi wychowanie obywatelskie, o tożsamościowym i patriotycznym
już nie wspominając. Ofertą jest jedynie medialny świat, gdzie tryumfuje
koloryzowana rzeczywistość z zainstalowaną lewicową polityczną poprawnością;
nowe świątynie w postaci galerii handlowych; kultura masowa ociekająca
wspomnianym materializmem i hedonizmem. Młody człowiek wychowany w otoczeniu z
takimi pryncypiami, wskakując szczęśliwie na poziom, gdzie w myśl powyższych
standardów z telewizora znajdzie zaspokojenie, akceptację zazwyczaj zatrzymuje
się. Jest przekonany, iż dalej jest tylko ściana, a piąć się należy tylko w
górę po schodach suchej przyziemności i kolejnych namacalnych dóbr. W gruncie rzeczy zostaje obmurowany pustakami w małym, wilgotnym
pomieszczeniu. Im więcej ludzi się w nim znajdzie, tym szybciej zacznie gnić
nasze polskie i europejskie społeczeństwo.
Skoro wspomniałem, że nie jest to nic rewolucyjnego i nie wymaga polotu umysłu, aby to
stwierdzić, to dlaczego nie słychać tego (stąd właśnie ten tekst) u
prominentów, w mainstreamowych mediach, od samozwańczych elit? Jedni są zapewne
impotentami umysłowymi, którzy wyrośli w podobnym schemacie, więc są święcie
przekonani, iż wszystko w nim funkcjonuje należycie. Drudzy są natomiast
cynikami i hipokrytami. Zdają sobie sprawę, że rządzenie krajem, w którym takie
problemy pozostają nierozwiązane jest o wiele łatwiejsze. Inni zaś przeliczają
to na zysk, który jest o wiele większy w hedonistycznym społeczeństwie
urabianym w ten sposób, aby jedynie pracowało, kupowało i umierało. Trudno też szukać
motywacji do zmian u bezideowej kasty politykierów.
Mimo wszystkiego co zostało do tej pory powiedziany, ten
czarny obraz jest miejscami przełamywany przez poszczególne przypadki ludzi,
którzy idąc swoją drogą nie zatracili swej duchowości, błysku przekonań i woli
przeciwstawienia się rzeczywistości. Robią to w różny sposób, z różnym
natężeniem i działając na różnych polach. Staje się tym ścieżka nauki, praca,
kibicowski szlak, działalność muzyczna, sport, samodoskonalenie czy właśnie aktywność w grupach narodowych. Bez
wartościowania co jest lepsze i gorsze, mniej lub bardziej przydatne, bo
tego jest bardzo trudno dokonać,
bezsprzecznie należy stwierdzić, że wszystko to uderza na swój sposób w ścianę, jaka jest przed nami odgórnie budowana. Istnienie takich ludzi, choć obecnie w
mniejszości, jest dowodem, iż mur ten nie jest całe szczęście jeszcze
kompletnie nienaruszalną konstrukcją. Jest również dowodem na to, że w
społeczeństwie, a głównie w młodej jego warstwie istnieje naturalna, żywa
potrzeba afirmacji własnego ja, budowy poczucia tożsamości indywidualnej czy
grupowej, działania, realizacji pragnień z tej niematerialnej sfery
człowieczeństwa. Istnieje to zapewne u każdego, jednak obecna rzeczywistość
świadomie i nieświadomie wydatnie te odruchy stłamsiła, zniwelowała,
sprawiając, że są one ukrytym płomieniem. Na czoło wysunięte zostały natomiast
wszelkie ich przeciwieństwa.
Współczesny polski nacjonalizm musi zdawać sobie z
tego wszystkiego sprawę bądź starać się to jeszcze dogłębniej zrozumieć, a co
najważniejsze wykorzystać. Obecnie jest on tworzony właśnie przez opisane w
powyższym akapicie jednostki, które pośród szeregu nieprzychylności znajdują
chęć i motywację do działania, gdyż zwyczajnie trwać w krótkiej perspektywie najbliższego weekendu by po prostu nie potrafiły. To właśnie znalezienie i pielęgnacja swej
ideowości, silna tożsamość, wola walki z marazmem i samym sobą, nieodparta chęć
działania na jakimkolwiek polu jest nie tylko wymogiem tworzenia ruchu
narodowego, ale na razie podstawowym orężem walki z systemem tworzącym obecną rzeczywistość. Osoby o takich cechach determinują fakt, iż jego zwycięstwo
na drodze do kreacji w pełni zuniformizowanego, bezideowego, materialistycznego
społeczeństwa nie jest pełne. I być nie może nigdy. Obecny stan tegoż
społeczeństwa to silna choroba. Jedyną metodą leczenia może być tylko próba
zaszczepienia u przedstawicieli tych biernych, zrezygnowanych i apatycznych mas
chęci wyjrzenia dalej niż ekran telewizora, monitor, podwórku, przystanek,
osiedlowy plac, a co najważniejsze wydobycia pokładów pasji i woli działania. Nie intensyfikując działań niechybnie będziemy zmierzać w stronę dalszego skamienienia, a co gorze zatracenia młodych mas. Tak więc gra się toczy o to, aby jak najwięcej młodych jednostek nie przeżartych jeszcze opisywaną tutaj "chorobą cywilizacyjną XXI wieku" nakłonić do zmiany kursu i podążania w przeciwną stronę niż główny nurt mas.
Zrobić to można
pokazując jedynie najpierw alternatywę, wyciągnąć dłoń i spróbować przelać to
co samemu udało się wcześniej w sobie wykształcić. Niech to zatem dzieje się na
szeregu pól, tak jak obecnie na różnych płaszczyznach działają osoby nie
wciągnięte w wir robotyzacji życia. Rozbudzenie przytłumionych cech,
instynktów, naturalnych usposobień nie nastąpi przez system, ponieważ to on je
przygasił niemal do zera oferując w zamian pseudowartości. Może to nastąpić jedynie ze
strony tych, którzy najpierw sami oparli się przygniatającej rzeczywistości o
materialistycznym, politycznie poprawnym zabarwieniu. Stąd potężne zadanie, a
zarazem szansa. Działając, budując alternatywę dla pochłoniętej w marazmie młodzieży,
prowadzi się do zatamowania postępującego duchowego gnicia młodej warstwy
społeczeństwa. Na niej jest oparta przyszłość, toteż aktywizując ją do działania
dokładamy cegiełkę do ożywienia całego życia społecznego. Domniemanym celem
powinno natomiast być przepełnienie tej sekwencji działań na różnym podłożu
pierwiastkiem idei narodowej.